niedziela, 22 marca 2020

Dominikana - karaibska perełka

2 komentarze

Krystalicznie czysta woda, drobny, gorący, biały piasek, delikatny szum fal i dźwięki merengue dobiegające gdzieś z oddali. I śmiech ludzi. I smak rumu. Tak właśnie zapamiętałam ten rajski kawałek Ziemi. Dominikana to prawdziwy raj, szczególnie dla przybysza z Europy, który w chłodny październikowy dzień opuszcza Stary Kontynent, żeby po dziesięciogodzinnym locie wygrzewać się na plażach tego karaibskiego (k)raju! Niech ten krótki wstęp będzie początkiem serii postów, krótkich przewodników o Republice Dominikańskiej 😊

Zacznijmy od podstaw. Republika Dominikańska to drugi co do wielkości kraj na Morzu Karaibskim, sąsiadujący z państwem Haiti, położony na wyspie o tej samej nazwie. Tak, tak - Dominikana nie jest wyspą! Położona jest na wyspie Haiti, a inna nazwa wyspy, nadana przez Krzysztofa Kolumba to Hispaniola, czyli Mała Hiszpania. Dominikana to nie wyspa, dlatego mówimy, że lecimy DO Dominikany, jesteśmy W Dominikanie (a nie NA Dominikanę, NA Dominikanie). Ktoś w tym miejscu może podnieść apel, że przecież Słowacja czy Litwa to również nie wyspy, a przecież jeździmy NA Słowację oraz NA Litwę. I oczywiście, ma rację. Takich wyjątków jest sześć - Litwa, Łotwa, Białoruś, Ukraina, Słowacja i Węgry (Chorwacja nie zalicza się do tego grona, a bardzo często błędnie używany jest zwrot "NA Chorwację" - w przyszłości być może również Chorwacja będzie wyjątkiem, właśnie przez to, że kraj ten staje się coraz bardziej popularny wśród naszych rodaków i coraz bardziej nam bliski). Należy zwrócić uwagę, że wszystkie wymienione kraje są nam bliskie kulturowo, historycznie oraz terytorialnie. Jest to pewnego rodzaju mowa potoczna, która z biegiem czasu stała się językową normą. To jednak temat na osobną dyskusję, więc jeśli ktoś jest nim zainteresowany to zachęcam do zapoznania się ze stanowiskiem prof. Bralczyka (tutaj) lub prof. Miodka (tutaj). 

Nasze wakacje w Dominikanie rozpoczęły się w październiku 2018. Długo wahaliśmy się nad wyborem kierunku. Mieliśmy właściwie tylko jedno wymaganie - musiał być to kraj znajdujący się na innym kontynencie! Ale i tak wybór nie był prosty - Kenia, Sri Lanka, a może Zanzibar? Przyznam szczerze, że wybraliśmy Dominikanę ze względu na możliwość bezpośredniego przelotu. Była to nasza pierwsza tak daleka podróż, dlatego chcieliśmy oszczędzić sobie stresu. Wykupiliśmy dwutygodniowe wakacje w biurze podróży. Wybraliśmy południową część kraju, czyli położoną nad Morzem Karaibskim niewielką wioskę Dominicus, nieopodal miejscowości Bayahibe oraz La Romana. Lot Katowice - Punta Cana trwał 10 godzin i szczerze mówiąc minął nam bardzo szybko, głównie za sprawą rozrywki pokładowej, czytania przewodników, uczenia się języka hiszpańskiego. Na pokładzie mieliśmy jeden ciepły posiłek, a podczas rejsu musieliśmy wypełnić dokumenty wizowe, potrzebne do wjazdu do tego kraju. Kiedy na ekranie wyświetlającym mapę, oprócz bezkresnego oceanu zaczęły pojawiać się takie nazwy, jak Bermuda, Boston, Miami, Portoryko zaczęło do mnie docierać, że już niedługo wyląduję na drugim końcu świata!





Wylądowaliśmy na Karaibach! Emocje, zmęczenie lotem oraz niesamowita ciekawość kłębiły się we mnie, wprawiając mnie w taki dziwny stan. Zdałam sobie wtedy sprawę, że niemożliwe nie istnieje. To była chwila, w której spełniłam jedno ze swoich marzeń - byłam na innym kontynencie. 
Lotnisko w Punta Canie ma niesamowitą architekturę - z zewnątrz wygląda jak niewielkie chaty pokryte strzechą 😊 W środku zaś jest zupełnie nowoczesne i wcale nie takie małe. I to właśnie tam przekonaliśmy się, że na Karaibach czas rzeczywiście płynie "nieco" inaczej, a i priorytety również jakby inne.. 😀 Na walizki czekaliśmy około 1,5 godziny. Zmęczeni, głodni, ja z piekącymi oczami od soczewek i klimatyzacji. Ale szczęśliwi. Kiedy dotarliśmy do hotelu słoneczny dzień zamienił się już w ciepłą noc. Nigdy nie zapomnę tego zapachu, dotyku ciepłego wiatru na skórze i widoku palm kokosowych, skąpanych tylko w blasku księżyca. Zniecierpliwieni czekaliśmy na poranek, żeby wszystko zobaczyć po raz pierwszy, w pełnym słońcu!








Nasz hotel - Viva Wyndham Dominicus Beach 

Kiedy szukamy miejsc do wypoczynku, najmniej liczy się dla nas sam hotel 😉 Najważniejsza jest lokalizacja - byleby było zielono i spokojnie, najlepiej nad wodą lub z widokiem na góry i żeby była to również dobra baza wypadowa do różnych lokalnych atrakcji. W Dominikanie trafiliśmy w dziesiątkę. Okolica była bajeczna, plaża jedna z najpiękniejszych. I trafiliśmy także z hotelem. Mimo różnych sprzecznych opinii na jego temat, które znajdują się w sieci, ja polecam ten hotel z całego serca. Hotel usytuowany jest w maleńkiej wiosce Dominicus. Poza hotelem znajduje się tam kilka sklepów spożywczych, sklepów z pamiątkami. Nie często wychodziliśmy poza hotel bez zorganizowanej grupy - prewencyjnie, ze względów bezpieczeństwa. Sam hotel jest duży, w pierwszych dniach nie obyło się bez używania mapy, ale jednocześnie nie na tyle wielki, jak obiekty nad Oceanem, w okolicy Punta Cana. Czyli jak na Karaiby hotel dość "kameralny". Oprócz standardowych pokoi oferuje także osobne domki, bungalowy, zlokalizowane tuż przy plaży. My trafiliśmy na pokój w budynku na trzecim piętrze, z widokiem na morze. W pokoju znajdowały się dwa ogromne łoża małżeńskie, łazienka, taras, sejf, lodówka i najważniejszy element wyposażenia czyli klimatyzacja 😃 Hotel składa się z dwóch części - Beach i Palace. Można korzystać z obu. Na terenie obiektu znajduje się kilka basenów i restauracji. Jedzenie w nich było zróżnicowane: zwykłe kontynentalne potrawy, owoce morza, lokalne przysmaki, jak mango, platany (takie warzywne banany) oraz yam (coś jak bataty/ziemniaki). Kuchnię Dominikany omówię w kolejnym poście.

Każdego wieczoru przy głównym basenie odbywały się imprezy tematyczne, np. w klimacie Brazylii, USA czy celebrująca lokalną kulturę. Można było nauczyć się dominikańskich tańców, jak bachata czy merengue lub skosztować potraw z różnych zakątków świata, a w amfiteatrze odbywały się różne animacje i przedstawienia. W części Palace znajduje się tropikalny ogród, w którym można podziwiać flamingi, żółwie, albo... gęsi! 😀 Każdego ranka odbywały się ćwiczenia dla chętnych, coś jak poranna rozgrzewka w rytm karaibskich dźwięków. Na terenie obiektu znajduje się również kilka barów, także leżąc na plaży można sączyć na przykład ich narodowy drink - Santo Libre (rum, sprite, kostki lodu, sok z limonki oraz kawałki limonki. Drink Cuba Libre, czyli rum z colą, pochodzi z nieodległej Kuby) lub klasyczną Piña Coladę, albo po prostu wodę ze świeżego kokosa, która jest  lokalnym energetykiem, doskonale uzupełnia elektrolity oraz nawadnia organizm. Z hotelowej plaży można obserwować bajeczne zachody słońca, polecam 😊

Dominikana to kraj orchidei. Ciekawostką jest, że wanilia również jest orchideą! I oczywiście rośnie na wyspie Haiti 😊


 Hotelowa plaża














To dopiero przedsmak tego, co ten rajski kraj ma do zaoferowania. Szczegóły z miejsc, które odwiedziliśmy w Dominikanie oraz opis lokalnej kuchni i kultury w kolejnych wpisach. Hasta luego! 😁


środa, 18 grudnia 2019

Magiczny czas i miejsca jak z bajki - bożonarodzeniowe jarmarki!

Brak komentarzy

W ten magiczny okres roku pojawiają się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniając wygląd miast i europejskich stolic w magiczną krainę z dziecięcych snów. Jarmarki bożonarodzeniowe. Kuszą wyglądem, milionem światełek, zapachami grzanego wina i pieczonych kasztanów. I chociaż pogoda za oknem wskazuje raczej, że niedługo nadejdzie wiosna, a nie zima (jest 10 stopni na plusie, a przez okno wpada tyle słońca, że konieczne było ich zasłonienie), to bezlitosny kalendarz i świąteczne piosenki w radiu mówią jasno - niedługo Święta! To już ten czas na przystrajanie domu, drzewek i przygotowywanie wigilijnych potraw, dlatego wprawmy się jeszcze bardziej w świąteczny nastrój przyglądając się bożonarodzeniowym jarmarkom. A konkretnie jednemu z nich.

Jarmark bożonarodzeniowy w Wiedniu

Do tej pory udało mi się odwiedzić trzy jarmarki - ten na Rynku Głównym w Krakowie, ten na przeciwko Muzeum Nobla w Sztokholmie i ten w Wiedniu. A właściwie powinnam napisać - te w Wiedniu. Bo o tej porze roku stolica Austrii to w zasadzie jeden wielki jarmark. Miasto już od połowy listopada zamienia się w pachnącą piernikami krainę. Dosłownie za każdym rogiem możemy znaleźć jedną z malowniczych, drewnianych budek oferujących ciepłe przekąski lub drobne upominki czy choinkowe ozdoby. Najwięcej ich znajdziemy na Placu Rathausplatz (aż 150 budek!), na Placu Marii Teresy oraz przed Pałacem Schönbrunn czy przed Belwederem. Co roku jarmarki odwiedza około 3 miliony turystów z całego świata.

Na co zwrócić uwagę będąc na jednym z wiedeńskich jarmarków?

1. Glühwein.

Grzane wino. Jego sekretem jest odpowiednia porcja ciepłego, czerwonego wina, cynamonu, cukru, pomarańczy oraz goździków. Napój ten podawany jest w ceramicznych kubkach przystrojonych plasterkiem cytryny. Za kubek płacimy depozyt, a po wypiciu trunku możemy go zwrócić lub zatrzymać jako pamiątkę. 


2. Pieczone kasztany.

Jeden z tradycyjnych przysmaków w Austrii. Pieczone w specjalnych blachach i sprzedawane w budkach w różnych częściach miasta. Ja swoje kupiłam na Stephansplatz. Kasztany mają specyficzny smak - dla mnie smakowały jak coś pomiędzy bobem a orzechami... :) Najprzyjemniejsze w nich było jednak to, że rozgrzały mi zmarznięte dłonie w chłodny, grudniowy dzień.


3. Ozdoby.

Głównie do powieszenia na choince lub do podarowania jako drobne upominki. Większość z nich ozdobiona jest obrazkami przedstawiającymi najważniejsze zabytki tego miasta, a także wizerunkami Ich Cesarskich Mości - Franciszka Józefa i Elżbiety Bawarskiej. Oprócz tego na stoiskach znajdziemy również między innymi drewniane zabawki w starym stylu oraz śnieżne kule z Mozartem uwięzionym w środku.


4. Wiedeńskie przysmaki.

To głównie Kaiserschmarrn, Lebkuchen oraz Käsespätzle. Pierwszy z nich to rodzaj deseru,  podawany również często jako słodkie danie główne - cesarski omlet rwany na kawałki podczas smażenia, tradycyjnie podawany z cukrem pudrem i rodzynkami. Istnieje wiele historii związanych z powstaniem tego dania. Każdą z nich jednak łączy myśl, że oryginalnie deser przygotowany został specjalnie dla cesarzowej, jednak w ostateczności stał się jednym z ulubionych dań cesarza (niem. Kaiser - cesarz).  Dwa pozostałe przysmaki - Lebkuchen i Käsespätzle to kolejno - pierniczki oraz makaron z serem i cebulą.
 

5. Noworoczne... świnie!

A dokładniej świnki - marcepanowe, pluszowe, ceramiczne. Każda świnka jest dobra, ponieważ podarowana komuś w Nowy Rok ma zapewnić tej osobie szczęście, bogactwo i dobrobyt w nadchodzącym roku. W Austrii, jeśli ktoś "ma świnię" (niem. Schwein haben) oznacza to, że ma szczęście. Tuż po świętach budki zmieniają nieco swój asortyment, przekształcają tym samym place w jarmarki noworoczne, na których aż roi się od wspomnianych świnek.


Jeżeli chcecie poczuć magię Świąt i choć na chwilę przenieść się do innego, magicznego świata - koniecznie odwiedźcie zimowy Wiedeń! 

"Slow down, you crazy child 
(...) 
Vienna waits for you."

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Papierowe wspomnienie z podróży czyli krótka historia pocztówki oraz o Postcrossingu słów kilka

Brak komentarzy

Papierowe wspomnienie z podróży - pocztówka. Dziś niemalże już zapomniana, dawniej była jedynym przekazem i relacją z odbywanej wyprawy. Dzielono się na niej opisami odwiedzanych miejsc, kreślono życzenia dla najbliższych, przesyłano sobie pozdrowienia. Pierwsze karty korespondencyjne wprowadzone zostały przez Austro-Węgry, w roku 1869. Correspondenz-Karte była kartą wykonaną z kartonu o żółtym odcieniu. Jedna z jej stron przeznaczona była na treść korespondencji, na drugiej zaś znajdował się wizerunek cesarza Franciszka-Józefa. Na środku karty znajdowało się godło cesarstwa. Początkowo niechętnie korzystano z tego sposobu komunikacji, ponieważ obawiano się utraty prywatności przekazywanych sobie treści. Jednak już rok później karty korespondencyjne wprowadzono w innych krajach Europy, a później także i świata. W 1875 roku w ramach decyzji Światowego Związku Pocztowego karty te wprowadzono w obieg międzynarodowy. Pierwsze ilustrowane karty wprowadziły Niemcy w 1872 roku. Pod koniec stulecia opanowały one cały świat i stały się nieodzowną pamiątką przesyłaną do bliskich z podróży. Ciekawostką jest, że polską nazwę - pocztówka - wymyślił Henryk Sienkiewicz, który wygrał konkurs na nazwę w 1900 roku. Motywy ilustracji na pocztówkach były różne. Najczęściej były to jednak zdobienia roślinne lub krajobrazy. Często dekorowane były płatkami róż, piórami, nasączane perfumami. Odmianą były tak zwane leporello czyli karty z ukrytymi w środku harmonijkami, przedstawiającymi widoki miast. Projektami artystycznymi pocztówek ukazującymi się z okazji świąt zajmowały się Wiener Werkstätte. Wkrótce pocztówki stały się przedmiotem pasji kolekcjonerskich i chociaż obecnie zastępowane są głównie przez wiadomości tekstowe rozsyłane do znajomych przez telefony i internet, to istnieją miłośnicy pocztówek, dla których są one prawdziwą pasją.
 
(źródło: www.alte-beitel.de)
Pomocny jest tutaj Postcrossing. Jest to inicjatywa, dzięki której możemy dostawać kartki niemal z każdego zakątka świata. To świetne rozwiązanie także dla miłośników podróży. Statystycznie najwięcej użytkowników zarejestrowanych jest w Niemczech, dlatego bardziej niż pewne, że z tego kraju otrzymacie chociaż jedną pocztówkę :)



Na portalu możemy utworzyć swoje konto i wylosować kraje (na początku możemy przesłać maksymalnie 5 kartek), do których prześlemy pocztówki ze swoich miejscowości. W zamian za to wkrótce w naszej skrzynce pojawią się kartki od losowych osób z całego świata. Sama w swojej kolekcji mam około 70 pocztówek i to jeszcze nie jest moje ostatnie słowo! Z każdą rejestrowaną przez nas kartką na stronie tworzy się mapa miejsc, z których otrzymaliśmy kartki:

 
Na niebiesko zaznaczone miejsca, z których otrzymałam pocztówki, a na czerwono miejsca, do których ja przesłałam kartki.

Po darmowym założeniu konta, warto dodać opis swoich zainteresowań i preferencji co do pocztówek, które chcemy otrzymać. Aby rozpocząć przygodę z postcrossingiem klikamy "send a postcard", a system losuje nam 5 osób, do których wyślemy pocztówki. Nie mamy wpływu na wybór państw, a dana osoba nie wie, że ją wylosowaliśmy. Tak jak i my nie wiemy, z jakich miejsc otrzymamy kartki, co zawsze jest miłym elementem zaskoczenia. Najważniejsze jest, aby pamiętać o umieszczeniu na pocztówce unikalnego kodu ID kartki, który to umożliwi jej rejestrację w systemie. Dzięki niemu zyskujemy również informację ile czasu kartka podróżowała oraz jaki dystans udało jej się pokonać. Dobrym pomysłem jest skanowanie otrzymywanych pocztówek i dzięki temu tworzenie swojej osobistej, zdigitalizowanej kolekcji online :) Skanujemy zarówno otrzymane, jak i wysłane kartki. 

A oto część mojej kolekcji. Jak widzicie kartki charakteryzuje różna tematyka - to nie tylko klasyczne pocztówki z wizerunkami miast, ale także te związane z zainteresowaniami osób, od których pochodzą lub po prostu są to kartki świąteczne.


Kiedyś na przykład zdarzyło mi się wylosować dziewczynę, która tak jak ja fascynowała się postacią cesarzowej Elżbiety - wymieniłyśmy się kartkami przedstawiającymi monarchinię, a nawet przez pewien czas korespondowałyśmy ze sobą. Portal ten to zatem również świetne miejsce do potencjalnego zawarcia międzynarodowych przyjaźni. A w przyszłości, kto wie, może uda się odwiedzić nowych znajomych w ich rodzinnych krajach?

Minusem są jedynie ceny zagranicznych znaczków pocztowych, szczególnie przy dużej ilości wysyłanych kartek. Jednak jest to niewielki koszt w porównaniu z radością, jaką daje znalezienie kartki w skrzynce! :) Jeśli ktoś nie zna tej strony to gorąco polecam. Jest to zajęcie, które uzależnia, a kolekcjonerom znaczków pocztowych pozwala powiększyć swoje kolekcje :)

sobota, 16 stycznia 2016

Sztuka podróżowania

Brak komentarzy
"Podróżnik, który nie potrafi obserwować, jest jak ptak pozbawiony skrzydeł" – Moslih Eddin Saadi.


Sztuka podróżowania - samo słowo "sztuka" wywodzi się od łacińskiego "ars", które oznacza "umiejętność", "zdolność" do wykonywania pewnych rzeczy. Jest to także zbiór reguł i zasad. Jednak podróżowanie to umiejętność nabyta, której człowiek uczy się przez całe życie. Nie zawsze bowiem patrzeć, oznacza widzieć. Dotyczy to również ludzi, którzy wyjeżdżają zagranicę. Oczywiście można podzielić ich ze względu na motywację, jednak nie jest ona w żaden sposób usprawiedliwieniem pewnego rodzaju ignorancji. Niektórzy wracając z danej destynacji nie są nawet w stanie podać nazw miejsc, które odwiedzili lub powiedzieć kilku słów o danym zabytku. Doskonale odzwierciedla to jedna z moich ulubionych sentencji: "Turysta nie wie gdzie był, podróżnik nie wie, gdzie będzie". I właśnie tego drugiego rodzaju niewiedzy Wam życzę :) 

Oto lista zasad, zmysłów, które według mnie związane są nieodzownie z umiejętnością, jaką jest podróżowanie i które nie pozwolą nam na bycie niedzielnymi turystami, jeśli tylko będziemy się nimi kierować:

1. Dostrzegaj.


Nie chodzi tu tylko o podziwianie najważniejszych atrakcji turystycznych czy zabytków, ale dostrzeganie rzeczy na pozór nie istotnych, o detale. Wiadomo, że będąc w Paryżu zdjęcie pod wieżą Eiffla to obowiązek, ale starajmy się widzieć także okolicę wokół i zapamiętujmy jak najwięcej szczegółów. W ten sposób wykreują się w naszej pamięci i utrwalą unikalne wspomnienia, kojarzące się tylko z tym danym miejscem.

2. Słuchaj.


Dzięków ulicy zatłoczonego miasta i kościelnych dzwonów odzywających się z pobliskiej wsi, śpiewu ptaków w miejskich parkach i w niepołomnych lasach, szumu rwących rzek i leniwie płynących strumyków. Wszystkiego co składa się na krajobraz dźwiękowy danej okolicy. Moim najbardziej wyrytym w pamięć dźwiękowym wspomnieniem podróży jest Paryż. Okolice katedry Notre Dame o zachodzie słońca. Spacerując tamtejszymi uliczkami usłyszałam dźwięki ulubionej melodii genialnego Yanna Tiersena - "J'y suis jamais allé" z filmu "Amelia" granej na akordeonie przez ulicznego grajka. Czas wówczas się dla mnie zatrzymał i w tamtej chwili przeniknęłam wyjątkowym klimatem tego miasta.

3. Smakuj.


Każda kultura wiąże się z określonymi produktami oraz przepisami, które pozwalają jeszcze bardziej rozsmakować się w poznawaniu nieznanego nam środowiska. Oto przykłady potraw, które kojarzą mi się najbardziej z niektórymi krajami, które odwiedziłam:

Anglia - tosty z dżemem i mleko bądź sok pomarańczowy, które jadłam na prawie każde śniadanie podczas mojej pierwszej zagranicznej podróży :) do dziś kojarzą mi się z Londynem. 
Austria - kandyzowane fiołki, tort Sachera, kawa melange.
Włochy - brzoskwinie w syropie, pizza z ziemniakami, ciasto, którego nazwy niestety nie znam, ale było najlepszym, jakie kiedykolwiek jadłam. 
Francja - rillettes, czyli rodzaj francuskiego pasztetu, bagietki, żabie udka.
Grecja - ryż z cynamonem, tzatziki, mousaka.

Szwecja - dżem ze startą skórką pomarańczową i pulpety mięsne podawane z mlekiem...

Chorwacja - mięso z rekina. Kuchnia chorwackich wysp jest niezwykle słona.
Czechy - nie miałam okazji spróbować niczego z czeskiej kuchni, ponieważ już w pierwszym dniu podróży zostałam okradziona i nie stać mnie było dosłownie na nic. Kiedyś jednak, będąc w Czechach przejazdem, kosztowałam knedli z gulaszem - polecam!

piątek, 15 stycznia 2016

"Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku".

Brak komentarzy

Nigdy nie wiadomo, dokąd ten pierwszy krok nas zaprowadzi, czego się nauczymy, kogo poznamy, jaki będzie nasz kolejny krok. Jednak na pozór tak błaha rzecz, bywa właśnie dla wielu najtrudniejsza. Cały ambaras tkwi w tym, aby w końcu go wykonać i rozpocząć podróż w nieznane! I właśnie oto mój pierwszy krok: założenie podróżniczo-kulturalnego bloga. W zamyśle ma on łączyć moje przemyślenia, wspomnienia z podróży, opinie o świecie kultury. Jako że jestem debiutantką w tej sferze i jest to mój pierwszy blog, proszę o wyrozumiałość co do jego formy :) Wszystkiego dopiero się powoli uczę. Będę publikowała tu także recenzje przeczytanych przeze mnie ostatnio książek czy obejrzanych filmów. Zachęcam także do wyrażania swoich opinii o publikowanych przeze mnie treściach, uwagi te możecie przesyłać na adres e-mail podany w zakładce "Kontakt". Zachęcam również do odwiedzenia zakładki "O mnie", abyście mogli mnie lepiej poznać :)

Mam nadzieję, że czytanie moich wpisów będzie dla Was taką samą przyjemnością, jaką dla mnie jest tworzenie ich. Jeżeli chcecie wspólnie ze mną rozpocząć i kontynuować tę podróż to zapraszam i życzę miłej lektury!