Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kultura. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 stycznia 2021

Przetańczyć walcem cały rok! - historia Koncertu Noworocznego z Wiednia

Brak komentarzy



Prosit Neujahr! 🥳 Pierwszy post w 2021 roku nie mógł dotyczyć niczego innego niż Koncertu Noworocznego Filharmoników Wiedeńskich, który dla mnie każdego roku jest synonimem jego rozpoczęcia. W tym roku koncert był zupełnie wyjątkowy - w dobie pandemii musiał odbyć się bez udziału publiczności.  


Dla mnie, jak zawsze koncert był wspaniały, nie wyobrażam sobie, żeby pierwszego dnia roku nie słuchać utworów takich, jak Nad pięknym modrym Dunajem lub Marszu Radetzky'ego, które to są zwieńczeniem koncertu.
Muzycy wykonują głównie utwory autorstwa rodziny Straussów. A wszystko to w towarzystwie wyśmienitych pokazów Wiedeńskiego Baletu Państwowego. Kilka lat temu, będąc w Wiedniu miałam okazję podziwiać nagrywanie takich pokazów w Hermesvilli, gdzie mieści się wspaniały pałac i park. To, co oglądamy w Nowy Rok, kręcone jest w samym środku lata 🙂 W tym roku tancerze odwiedzili wnętrza budynku Looshaus (dom wybudowany w 1909 roku w stylu wczesnego modernizmu, znajduje się na przeciwko pałacu Hofburg, który ponad sto lat temu był bardzo kontrowersyjny - był to pierwszy wiedeński budynek bez zdobień wokół okien...) oraz wnętrza i ogród pałacu Lichtenstein w Wiedniu. W tym roku dyrygentem był Maestro Riccardo Muti, który filharmonikom przewodził już we wcześniejszych latach. Brakowało tylko głosu i komentarza wspaniałego Bogusława Kaczyńskiego, który nieodłącznie kojarzył się z tym wydarzeniem, a który zmarł w roku 2016. W rzeczywistości odbywają się trzy koncerty o takim samym repertuarze. Wcześniej ma miejsce Koncert Sylwestrowy (31 grudnia), a 30 grudnia ma miejsce koncert próbny.

 

 

Poniżej krótkie kalendarium:

  • 1842 - powstanie stowarzyszenia Filharmoników Wiedeńskich

  • 1939 - odbył się pierwszy Koncert Noworoczny 

  • 1945 - wprowadzenie do repertuaru walca Nad pięknym, modrym Dunajem

  • 1946 - wprowadzenie do repertuaru utworu Marsz Radetzky'ego

  • 1959 - pierwsza transmisja radiowa i telewizyjna

  • od 1980 - Złotą Salę Musikverein, w której odbywa się koncert zdobią kwiaty, które rokrocznie są podarunkiem z włoskiego miasta San Remo

  • 1997 - angaż w zespole Filharmoników otrzymała kobieta, harfistka Anna Lelkes 

 

Początki tradycji Koncertu Noworocznego powiązane są z mrocznymi czasami nazistowskimi. Pierwsze koncerty podobały się hitlerowskiemu ministrowi J. Goebbelsowi, który upatrywał w nich doskonałej rozrywkowej propagandy ich ideologii. Na początku trzeba było tylko wymazać historię żydowskiej rodziny Straussów... Historię fałszowano do tego stopnia, że usunięto nawet księgę ślubów, gdzie znajdował się zapis o zawarciu ślubu przez ochrzczonego Żyda Straussa. Na Filharmonikach ciąży działalność w czasie nazizmu. Był czas, kiedy odmawiali historykom dostępu do swoich archiwów, a ponad połowa z członków należała do NSDAP. Później (a nawet i obecnie) Filharmonicy niechętnie przyjmowali do swojego grona kobiety oraz osoby pochodzenia nie europejskiego, tłumacząc, że mają oni inną wrażliwość i temperament, co nie pasuje do charakteru orkiestry.

Biletów na Koncert Noworoczny nie można zakupić w regularnej sprzedaży - każdego roku w styczniu i lutym można przesłać swoje zgłoszenie na stronie internetowej Filharmonii Wiedeńskiej. Wyniki loterii przesyłane są listownie (w przypadku wygranej) oraz drogą mailową, jednak należy pamiętać, że chętnych na udział w koncercie jest mnóstwo i to z całego świata więc szanse na wylosowanie są znikome... Jeśli jednak dołączymy do grona szczęśliwców, swój bilet musimy wykupić. Ceny biletów wahają się od 40 euro (za miejsca stojące) do 1200 euro. Każdego roku wysyłam swoje zgłoszenie w loterii, w której można wylosować miejsce na widowni, może kiedyś się uda... 😊


Oglądanie Filharmoników grających dla pustej sali było niezwykłym i historycznym wydarzeniem. Gdyby na koniec koncertu, podczas napisów nie puszczono aplauzu publiczności, ten widok byłby jeszcze bardziej wymowny. Oby w przyszłym roku każde miejsce na sali było zajęte! 🥂

piątek, 18 grudnia 2020

Tradycja - rzecz (w) święta

1 komentarz

 

Tradycja to piękno, które chronimy, a nie więzy, które nas krępują. Dziś rano robiąc kawę nie wiadomo skąd przyszła do mnie myśl, że to piękno może kiedyś przeminąć. Poczułam dziwny lęk. Stojąc na środku kuchni pomyślałam, że może kiedyś nastać taki czas, że żaden mężczyzna nie przestąpi już pierwszy progu domu w wigilijny poranek (jest taka tradycja odwiedzania domów - pierwszym gościem ma być mężczyzna - przynosi to szczęście na kolejny rok wszystkim domownikom). Bo jeśli zabraknie tych, którzy zawsze to robią, ten zwyczaj umrze, coś zniknie bezpowrotnie. Zaraz później przyszła refleksja, dlaczego jest to dla mnie takie ważne, a dlaczego (o zgrozo) dla niektórych takie rzeczy nie mają znaczenia?

Co to jest tradycja i po co jest nam potrzebna?

Na studiach to słowo odmieniane było przez wszystkie przypadki. Jednak nie ma to być wywód naukowy 😊. Najprościej rzecz ujmując (za słownikiem PWN) tradycja to ogół obyczajów, norm, poglądów, zachowań itp. właściwych jakiejś grupie społecznej, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. To ostanie jest kluczowe, ale o tym później. Tradycja (a w raz z nią zwyczaje, obyczaje i obrzędy) nas określa, sprawia, że nie jesteśmy anonimowi, jesteśmy częścią pewnej wspólnoty i do niej przynależymy. Tworzy naszą tożsamość. W pewnym sensie więc, dzięki niej określamy swoje miejsce w świecie, nie jesteśmy znikąd. To też zbiór pewnych norm społecznych, które jako ludzie cywilizowani współtworzymy, które pozwalają się nam odnaleźć i utrzymywać pewien porządek rzeczy. 

Tradycja bożonarodzeniowa jest żywa - ulega zmianom, zwyczaje przenikają się ze sobą, są adaptowane do nowych warunków. Zmienia się świat i zmieniają się ludzie, także ci, którzy otaczają nas. Wraz z pojawieniem się nowych osób włączane zostają także nowe zwyczaje (o ile ktoś je ma/kultywuje). Czy przemija? Na pewno, ale to zależy w głównej mierze od nas samych 😉, dlatego tak ważne jest przekazywanie jej z pokolenia na pokolenie. Ja już to nowe pokolenie w domu mam, ma ponad rok, dlatego tym bardziej zależy mi, żeby przetrwało to, co znam od swoich Rodziców, Babci, Prababci (tu zakończę, bo więcej starszych osób rzecz jasna nie mogłam znać, ale te zwyczaje sięgają znaaaaacznie dalej).

Miałam to szczęście, że właśnie takie Święta znam. Odkąd pamiętam urządzane były one w moim wielopokoleniowym domu. Oprócz mnie, mojej Siostry i Rodziców, mieszkały w nim również moja Babcia i Prababcia. A w Wigilię osób było jeszcze więcej 😁. Jak byłam już na tyle duża, żeby pomagać, z samego rana zabierałam się za dekorację stołu. Wyciągałam świąteczną zastawę, obrus, świece, stroik. Tak przygotowany stół czekał na pojawienie się pierwszej gwiazdki (zwykle zaczynaliśmy wieczerzę około 16:30). W tym samym czasie w kuchni Mama z Babcią przygotowywały potrawy, przychodziła również do pomocy Ciocia. Tylko na chwilę, żeby zdążyć wrócić do domu przygotować się do kolacji i wrócić do nas. Nasza Wigilia była liczna i to bardzo! Przychodziła dosłownie cała rodzina - ciocie, wujkowie, kuzynostwo. Do teraz zastanawiam się, jak wszyscy się mieściliśmy - prawdziwa magia świąt! 😁 Dziś Wigilię spędzamy mniej licznie, ale dom nadal od rana pachnie grzybami i barszczem, a ja przyjeżdżam wcześnie żeby ubrać stół i lepić pierogi. Poprzedniego dnia przygotowuję także barszcz oraz bożonarodzeniowe słodkości. Rano odwiedza nas mężczyzna - wujek lub sąsiad, żeby złożyć życzenia i zapewnić domownikom pomyślny rok. Podczas samej wieczerzy obowiązuje (odkąd pamiętam) ważna zasada - od stołu może wstać tylko gospodyni! Aż do czasu modlitwy kończącej kolację. Jeśli ktoś o tym zapomni, w przyszłym roku będą czekać go niepowodzenia. Po skończonej wieczerzy jest czas na rozpakowywanie prezentów, a później przy jedzeniu pstrągów (kto ma na to jeszcze miejsce...?) oglądamy film Kevin sam w domu. Tradycje się zmieniają, pojawiają się nowe, ale nie dajemy zginąć tym, które istnieją.

Non omnis moriar.

Na początku wpisu zadałam sama sobie pytanie: dlaczego tradycja jest dla mnie ważna? Czy pielęgnuję pewne zwyczaje, tak dla zasady, "bo tak trzeba", bezmyślnie powtarzam pewne czynności? Nie, pielęgnuję te tradycje, bo ktoś tak kiedyś robił. Bo ktoś żył i przekazywał je dalej. Bo chcę, żeby ten świat nie przeminął.  Robię to po to, żeby Ci wszyscy ludzie, którzy odeszli, byli z nami przy wigilijnym stole. Czy nie po to zostawiamy miejsce dla "zbłąkanego wędrowca"? Ludzie nie umierają, dopóki żyją w naszej pamięci. 

Zadałam również pytanie, dlaczego dla niektórych to wszystko nie ma znaczenia? Dlaczego na mój lęk przed zanikiem tradycji parsknęliby śmiechem? Przecież jest tyle rzeczy ważniejszych niż to, kto odwiedzi Cię rano w Wigilię. Na to pytanie nie znam odpowiedzi. Wiem jednak, że mnie przeraża taka pusta, pełna ignorancji egzystencja. Odcinając swoje korzenie stajemy się pozbawionym wody kwiatem w cudzej butonierce.

 

niedziela, 22 marca 2020

Dominikana - karaibska perełka

2 komentarze

Krystalicznie czysta woda, drobny, gorący, biały piasek, delikatny szum fal i dźwięki merengue dobiegające gdzieś z oddali. I śmiech ludzi. I smak rumu. Tak właśnie zapamiętałam ten rajski kawałek Ziemi. Dominikana to prawdziwy raj, szczególnie dla przybysza z Europy, który w chłodny październikowy dzień opuszcza Stary Kontynent, żeby po dziesięciogodzinnym locie wygrzewać się na plażach tego karaibskiego (k)raju! Niech ten krótki wstęp będzie początkiem serii postów, krótkich przewodników o Republice Dominikańskiej 😊

Zacznijmy od podstaw. Republika Dominikańska to drugi co do wielkości kraj na Morzu Karaibskim, sąsiadujący z państwem Haiti, położony na wyspie o tej samej nazwie. Tak, tak - Dominikana nie jest wyspą! Położona jest na wyspie Haiti, a inna nazwa wyspy, nadana przez Krzysztofa Kolumba to Hispaniola, czyli Mała Hiszpania. Dominikana to nie wyspa, dlatego mówimy, że lecimy DO Dominikany, jesteśmy W Dominikanie (a nie NA Dominikanę, NA Dominikanie). Ktoś w tym miejscu może podnieść apel, że przecież Słowacja czy Litwa to również nie wyspy, a przecież jeździmy NA Słowację oraz NA Litwę. I oczywiście, ma rację. Takich wyjątków jest sześć - Litwa, Łotwa, Białoruś, Ukraina, Słowacja i Węgry (Chorwacja nie zalicza się do tego grona, a bardzo często błędnie używany jest zwrot "NA Chorwację" - w przyszłości być może również Chorwacja będzie wyjątkiem, właśnie przez to, że kraj ten staje się coraz bardziej popularny wśród naszych rodaków i coraz bardziej nam bliski). Należy zwrócić uwagę, że wszystkie wymienione kraje są nam bliskie kulturowo, historycznie oraz terytorialnie. Jest to pewnego rodzaju mowa potoczna, która z biegiem czasu stała się językową normą. To jednak temat na osobną dyskusję, więc jeśli ktoś jest nim zainteresowany to zachęcam do zapoznania się ze stanowiskiem prof. Bralczyka (tutaj) lub prof. Miodka (tutaj). 

Nasze wakacje w Dominikanie rozpoczęły się w październiku 2018. Długo wahaliśmy się nad wyborem kierunku. Mieliśmy właściwie tylko jedno wymaganie - musiał być to kraj znajdujący się na innym kontynencie! Ale i tak wybór nie był prosty - Kenia, Sri Lanka, a może Zanzibar? Przyznam szczerze, że wybraliśmy Dominikanę ze względu na możliwość bezpośredniego przelotu. Była to nasza pierwsza tak daleka podróż, dlatego chcieliśmy oszczędzić sobie stresu. Wykupiliśmy dwutygodniowe wakacje w biurze podróży. Wybraliśmy południową część kraju, czyli położoną nad Morzem Karaibskim niewielką wioskę Dominicus, nieopodal miejscowości Bayahibe oraz La Romana. Lot Katowice - Punta Cana trwał 10 godzin i szczerze mówiąc minął nam bardzo szybko, głównie za sprawą rozrywki pokładowej, czytania przewodników, uczenia się języka hiszpańskiego. Na pokładzie mieliśmy jeden ciepły posiłek, a podczas rejsu musieliśmy wypełnić dokumenty wizowe, potrzebne do wjazdu do tego kraju. Kiedy na ekranie wyświetlającym mapę, oprócz bezkresnego oceanu zaczęły pojawiać się takie nazwy, jak Bermuda, Boston, Miami, Portoryko zaczęło do mnie docierać, że już niedługo wyląduję na drugim końcu świata!





Wylądowaliśmy na Karaibach! Emocje, zmęczenie lotem oraz niesamowita ciekawość kłębiły się we mnie, wprawiając mnie w taki dziwny stan. Zdałam sobie wtedy sprawę, że niemożliwe nie istnieje. To była chwila, w której spełniłam jedno ze swoich marzeń - byłam na innym kontynencie. 
Lotnisko w Punta Canie ma niesamowitą architekturę - z zewnątrz wygląda jak niewielkie chaty pokryte strzechą 😊 W środku zaś jest zupełnie nowoczesne i wcale nie takie małe. I to właśnie tam przekonaliśmy się, że na Karaibach czas rzeczywiście płynie "nieco" inaczej, a i priorytety również jakby inne.. 😀 Na walizki czekaliśmy około 1,5 godziny. Zmęczeni, głodni, ja z piekącymi oczami od soczewek i klimatyzacji. Ale szczęśliwi. Kiedy dotarliśmy do hotelu słoneczny dzień zamienił się już w ciepłą noc. Nigdy nie zapomnę tego zapachu, dotyku ciepłego wiatru na skórze i widoku palm kokosowych, skąpanych tylko w blasku księżyca. Zniecierpliwieni czekaliśmy na poranek, żeby wszystko zobaczyć po raz pierwszy, w pełnym słońcu!








Nasz hotel - Viva Wyndham Dominicus Beach 

Kiedy szukamy miejsc do wypoczynku, najmniej liczy się dla nas sam hotel 😉 Najważniejsza jest lokalizacja - byleby było zielono i spokojnie, najlepiej nad wodą lub z widokiem na góry i żeby była to również dobra baza wypadowa do różnych lokalnych atrakcji. W Dominikanie trafiliśmy w dziesiątkę. Okolica była bajeczna, plaża jedna z najpiękniejszych. I trafiliśmy także z hotelem. Mimo różnych sprzecznych opinii na jego temat, które znajdują się w sieci, ja polecam ten hotel z całego serca. Hotel usytuowany jest w maleńkiej wiosce Dominicus. Poza hotelem znajduje się tam kilka sklepów spożywczych, sklepów z pamiątkami. Nie często wychodziliśmy poza hotel bez zorganizowanej grupy - prewencyjnie, ze względów bezpieczeństwa. Sam hotel jest duży, w pierwszych dniach nie obyło się bez używania mapy, ale jednocześnie nie na tyle wielki, jak obiekty nad Oceanem, w okolicy Punta Cana. Czyli jak na Karaiby hotel dość "kameralny". Oprócz standardowych pokoi oferuje także osobne domki, bungalowy, zlokalizowane tuż przy plaży. My trafiliśmy na pokój w budynku na trzecim piętrze, z widokiem na morze. W pokoju znajdowały się dwa ogromne łoża małżeńskie, łazienka, taras, sejf, lodówka i najważniejszy element wyposażenia czyli klimatyzacja 😃 Hotel składa się z dwóch części - Beach i Palace. Można korzystać z obu. Na terenie obiektu znajduje się kilka basenów i restauracji. Jedzenie w nich było zróżnicowane: zwykłe kontynentalne potrawy, owoce morza, lokalne przysmaki, jak mango, platany (takie warzywne banany) oraz yam (coś jak bataty/ziemniaki). Kuchnię Dominikany omówię w kolejnym poście.

Każdego wieczoru przy głównym basenie odbywały się imprezy tematyczne, np. w klimacie Brazylii, USA czy celebrująca lokalną kulturę. Można było nauczyć się dominikańskich tańców, jak bachata czy merengue lub skosztować potraw z różnych zakątków świata, a w amfiteatrze odbywały się różne animacje i przedstawienia. W części Palace znajduje się tropikalny ogród, w którym można podziwiać flamingi, żółwie, albo... gęsi! 😀 Każdego ranka odbywały się ćwiczenia dla chętnych, coś jak poranna rozgrzewka w rytm karaibskich dźwięków. Na terenie obiektu znajduje się również kilka barów, także leżąc na plaży można sączyć na przykład ich narodowy drink - Santo Libre (rum, sprite, kostki lodu, sok z limonki oraz kawałki limonki. Drink Cuba Libre, czyli rum z colą, pochodzi z nieodległej Kuby) lub klasyczną Piña Coladę, albo po prostu wodę ze świeżego kokosa, która jest  lokalnym energetykiem, doskonale uzupełnia elektrolity oraz nawadnia organizm. Z hotelowej plaży można obserwować bajeczne zachody słońca, polecam 😊

Dominikana to kraj orchidei. Ciekawostką jest, że wanilia również jest orchideą! I oczywiście rośnie na wyspie Haiti 😊


 Hotelowa plaża














To dopiero przedsmak tego, co ten rajski kraj ma do zaoferowania. Szczegóły z miejsc, które odwiedziliśmy w Dominikanie oraz opis lokalnej kuchni i kultury w kolejnych wpisach. Hasta luego! 😁


środa, 18 grudnia 2019

Magiczny czas i miejsca jak z bajki - bożonarodzeniowe jarmarki!

Brak komentarzy

W ten magiczny okres roku pojawiają się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniając wygląd miast i europejskich stolic w magiczną krainę z dziecięcych snów. Jarmarki bożonarodzeniowe. Kuszą wyglądem, milionem światełek, zapachami grzanego wina i pieczonych kasztanów. I chociaż pogoda za oknem wskazuje raczej, że niedługo nadejdzie wiosna, a nie zima (jest 10 stopni na plusie, a przez okno wpada tyle słońca, że konieczne było ich zasłonienie), to bezlitosny kalendarz i świąteczne piosenki w radiu mówią jasno - niedługo Święta! To już ten czas na przystrajanie domu, drzewek i przygotowywanie wigilijnych potraw, dlatego wprawmy się jeszcze bardziej w świąteczny nastrój przyglądając się bożonarodzeniowym jarmarkom. A konkretnie jednemu z nich.

Jarmark bożonarodzeniowy w Wiedniu

Do tej pory udało mi się odwiedzić trzy jarmarki - ten na Rynku Głównym w Krakowie, ten na przeciwko Muzeum Nobla w Sztokholmie i ten w Wiedniu. A właściwie powinnam napisać - te w Wiedniu. Bo o tej porze roku stolica Austrii to w zasadzie jeden wielki jarmark. Miasto już od połowy listopada zamienia się w pachnącą piernikami krainę. Dosłownie za każdym rogiem możemy znaleźć jedną z malowniczych, drewnianych budek oferujących ciepłe przekąski lub drobne upominki czy choinkowe ozdoby. Najwięcej ich znajdziemy na Placu Rathausplatz (aż 150 budek!), na Placu Marii Teresy oraz przed Pałacem Schönbrunn czy przed Belwederem. Co roku jarmarki odwiedza około 3 miliony turystów z całego świata.

Na co zwrócić uwagę będąc na jednym z wiedeńskich jarmarków?

1. Glühwein.

Grzane wino. Jego sekretem jest odpowiednia porcja ciepłego, czerwonego wina, cynamonu, cukru, pomarańczy oraz goździków. Napój ten podawany jest w ceramicznych kubkach przystrojonych plasterkiem cytryny. Za kubek płacimy depozyt, a po wypiciu trunku możemy go zwrócić lub zatrzymać jako pamiątkę. 


2. Pieczone kasztany.

Jeden z tradycyjnych przysmaków w Austrii. Pieczone w specjalnych blachach i sprzedawane w budkach w różnych częściach miasta. Ja swoje kupiłam na Stephansplatz. Kasztany mają specyficzny smak - dla mnie smakowały jak coś pomiędzy bobem a orzechami... :) Najprzyjemniejsze w nich było jednak to, że rozgrzały mi zmarznięte dłonie w chłodny, grudniowy dzień.


3. Ozdoby.

Głównie do powieszenia na choince lub do podarowania jako drobne upominki. Większość z nich ozdobiona jest obrazkami przedstawiającymi najważniejsze zabytki tego miasta, a także wizerunkami Ich Cesarskich Mości - Franciszka Józefa i Elżbiety Bawarskiej. Oprócz tego na stoiskach znajdziemy również między innymi drewniane zabawki w starym stylu oraz śnieżne kule z Mozartem uwięzionym w środku.


4. Wiedeńskie przysmaki.

To głównie Kaiserschmarrn, Lebkuchen oraz Käsespätzle. Pierwszy z nich to rodzaj deseru,  podawany również często jako słodkie danie główne - cesarski omlet rwany na kawałki podczas smażenia, tradycyjnie podawany z cukrem pudrem i rodzynkami. Istnieje wiele historii związanych z powstaniem tego dania. Każdą z nich jednak łączy myśl, że oryginalnie deser przygotowany został specjalnie dla cesarzowej, jednak w ostateczności stał się jednym z ulubionych dań cesarza (niem. Kaiser - cesarz).  Dwa pozostałe przysmaki - Lebkuchen i Käsespätzle to kolejno - pierniczki oraz makaron z serem i cebulą.
 

5. Noworoczne... świnie!

A dokładniej świnki - marcepanowe, pluszowe, ceramiczne. Każda świnka jest dobra, ponieważ podarowana komuś w Nowy Rok ma zapewnić tej osobie szczęście, bogactwo i dobrobyt w nadchodzącym roku. W Austrii, jeśli ktoś "ma świnię" (niem. Schwein haben) oznacza to, że ma szczęście. Tuż po świętach budki zmieniają nieco swój asortyment, przekształcają tym samym place w jarmarki noworoczne, na których aż roi się od wspomnianych świnek.


Jeżeli chcecie poczuć magię Świąt i choć na chwilę przenieść się do innego, magicznego świata - koniecznie odwiedźcie zimowy Wiedeń! 

"Slow down, you crazy child 
(...) 
Vienna waits for you."

sobota, 16 stycznia 2016

Sztuka podróżowania

Brak komentarzy
"Podróżnik, który nie potrafi obserwować, jest jak ptak pozbawiony skrzydeł" – Moslih Eddin Saadi.


Sztuka podróżowania - samo słowo "sztuka" wywodzi się od łacińskiego "ars", które oznacza "umiejętność", "zdolność" do wykonywania pewnych rzeczy. Jest to także zbiór reguł i zasad. Jednak podróżowanie to umiejętność nabyta, której człowiek uczy się przez całe życie. Nie zawsze bowiem patrzeć, oznacza widzieć. Dotyczy to również ludzi, którzy wyjeżdżają zagranicę. Oczywiście można podzielić ich ze względu na motywację, jednak nie jest ona w żaden sposób usprawiedliwieniem pewnego rodzaju ignorancji. Niektórzy wracając z danej destynacji nie są nawet w stanie podać nazw miejsc, które odwiedzili lub powiedzieć kilku słów o danym zabytku. Doskonale odzwierciedla to jedna z moich ulubionych sentencji: "Turysta nie wie gdzie był, podróżnik nie wie, gdzie będzie". I właśnie tego drugiego rodzaju niewiedzy Wam życzę :) 

Oto lista zasad, zmysłów, które według mnie związane są nieodzownie z umiejętnością, jaką jest podróżowanie i które nie pozwolą nam na bycie niedzielnymi turystami, jeśli tylko będziemy się nimi kierować:

1. Dostrzegaj.


Nie chodzi tu tylko o podziwianie najważniejszych atrakcji turystycznych czy zabytków, ale dostrzeganie rzeczy na pozór nie istotnych, o detale. Wiadomo, że będąc w Paryżu zdjęcie pod wieżą Eiffla to obowiązek, ale starajmy się widzieć także okolicę wokół i zapamiętujmy jak najwięcej szczegółów. W ten sposób wykreują się w naszej pamięci i utrwalą unikalne wspomnienia, kojarzące się tylko z tym danym miejscem.

2. Słuchaj.


Dzięków ulicy zatłoczonego miasta i kościelnych dzwonów odzywających się z pobliskiej wsi, śpiewu ptaków w miejskich parkach i w niepołomnych lasach, szumu rwących rzek i leniwie płynących strumyków. Wszystkiego co składa się na krajobraz dźwiękowy danej okolicy. Moim najbardziej wyrytym w pamięć dźwiękowym wspomnieniem podróży jest Paryż. Okolice katedry Notre Dame o zachodzie słońca. Spacerując tamtejszymi uliczkami usłyszałam dźwięki ulubionej melodii genialnego Yanna Tiersena - "J'y suis jamais allé" z filmu "Amelia" granej na akordeonie przez ulicznego grajka. Czas wówczas się dla mnie zatrzymał i w tamtej chwili przeniknęłam wyjątkowym klimatem tego miasta.

3. Smakuj.


Każda kultura wiąże się z określonymi produktami oraz przepisami, które pozwalają jeszcze bardziej rozsmakować się w poznawaniu nieznanego nam środowiska. Oto przykłady potraw, które kojarzą mi się najbardziej z niektórymi krajami, które odwiedziłam:

Anglia - tosty z dżemem i mleko bądź sok pomarańczowy, które jadłam na prawie każde śniadanie podczas mojej pierwszej zagranicznej podróży :) do dziś kojarzą mi się z Londynem. 
Austria - kandyzowane fiołki, tort Sachera, kawa melange.
Włochy - brzoskwinie w syropie, pizza z ziemniakami, ciasto, którego nazwy niestety nie znam, ale było najlepszym, jakie kiedykolwiek jadłam. 
Francja - rillettes, czyli rodzaj francuskiego pasztetu, bagietki, żabie udka.
Grecja - ryż z cynamonem, tzatziki, mousaka.

Szwecja - dżem ze startą skórką pomarańczową i pulpety mięsne podawane z mlekiem...

Chorwacja - mięso z rekina. Kuchnia chorwackich wysp jest niezwykle słona.
Czechy - nie miałam okazji spróbować niczego z czeskiej kuchni, ponieważ już w pierwszym dniu podróży zostałam okradziona i nie stać mnie było dosłownie na nic. Kiedyś jednak, będąc w Czechach przejazdem, kosztowałam knedli z gulaszem - polecam!