Podróże z kulturą

środa, 6 stycznia 2021

Przetańczyć walcem cały rok! - historia Koncertu Noworocznego z Wiednia

Brak komentarzy



Prosit Neujahr! 🥳 Pierwszy post w 2021 roku nie mógł dotyczyć niczego innego niż Koncertu Noworocznego Filharmoników Wiedeńskich, który dla mnie każdego roku jest synonimem jego rozpoczęcia. W tym roku koncert był zupełnie wyjątkowy - w dobie pandemii musiał odbyć się bez udziału publiczności.  


Dla mnie, jak zawsze koncert był wspaniały, nie wyobrażam sobie, żeby pierwszego dnia roku nie słuchać utworów takich, jak Nad pięknym modrym Dunajem lub Marszu Radetzky'ego, które to są zwieńczeniem koncertu.
Muzycy wykonują głównie utwory autorstwa rodziny Straussów. A wszystko to w towarzystwie wyśmienitych pokazów Wiedeńskiego Baletu Państwowego. Kilka lat temu, będąc w Wiedniu miałam okazję podziwiać nagrywanie takich pokazów w Hermesvilli, gdzie mieści się wspaniały pałac i park. To, co oglądamy w Nowy Rok, kręcone jest w samym środku lata 🙂 W tym roku tancerze odwiedzili wnętrza budynku Looshaus (dom wybudowany w 1909 roku w stylu wczesnego modernizmu, znajduje się na przeciwko pałacu Hofburg, który ponad sto lat temu był bardzo kontrowersyjny - był to pierwszy wiedeński budynek bez zdobień wokół okien...) oraz wnętrza i ogród pałacu Lichtenstein w Wiedniu. W tym roku dyrygentem był Maestro Riccardo Muti, który filharmonikom przewodził już we wcześniejszych latach. Brakowało tylko głosu i komentarza wspaniałego Bogusława Kaczyńskiego, który nieodłącznie kojarzył się z tym wydarzeniem, a który zmarł w roku 2016. W rzeczywistości odbywają się trzy koncerty o takim samym repertuarze. Wcześniej ma miejsce Koncert Sylwestrowy (31 grudnia), a 30 grudnia ma miejsce koncert próbny.

 

 

Poniżej krótkie kalendarium:

  • 1842 - powstanie stowarzyszenia Filharmoników Wiedeńskich

  • 1939 - odbył się pierwszy Koncert Noworoczny 

  • 1945 - wprowadzenie do repertuaru walca Nad pięknym, modrym Dunajem

  • 1946 - wprowadzenie do repertuaru utworu Marsz Radetzky'ego

  • 1959 - pierwsza transmisja radiowa i telewizyjna

  • od 1980 - Złotą Salę Musikverein, w której odbywa się koncert zdobią kwiaty, które rokrocznie są podarunkiem z włoskiego miasta San Remo

  • 1997 - angaż w zespole Filharmoników otrzymała kobieta, harfistka Anna Lelkes 

 

Początki tradycji Koncertu Noworocznego powiązane są z mrocznymi czasami nazistowskimi. Pierwsze koncerty podobały się hitlerowskiemu ministrowi J. Goebbelsowi, który upatrywał w nich doskonałej rozrywkowej propagandy ich ideologii. Na początku trzeba było tylko wymazać historię żydowskiej rodziny Straussów... Historię fałszowano do tego stopnia, że usunięto nawet księgę ślubów, gdzie znajdował się zapis o zawarciu ślubu przez ochrzczonego Żyda Straussa. Na Filharmonikach ciąży działalność w czasie nazizmu. Był czas, kiedy odmawiali historykom dostępu do swoich archiwów, a ponad połowa z członków należała do NSDAP. Później (a nawet i obecnie) Filharmonicy niechętnie przyjmowali do swojego grona kobiety oraz osoby pochodzenia nie europejskiego, tłumacząc, że mają oni inną wrażliwość i temperament, co nie pasuje do charakteru orkiestry.

Biletów na Koncert Noworoczny nie można zakupić w regularnej sprzedaży - każdego roku w styczniu i lutym można przesłać swoje zgłoszenie na stronie internetowej Filharmonii Wiedeńskiej. Wyniki loterii przesyłane są listownie (w przypadku wygranej) oraz drogą mailową, jednak należy pamiętać, że chętnych na udział w koncercie jest mnóstwo i to z całego świata więc szanse na wylosowanie są znikome... Jeśli jednak dołączymy do grona szczęśliwców, swój bilet musimy wykupić. Ceny biletów wahają się od 40 euro (za miejsca stojące) do 1200 euro. Każdego roku wysyłam swoje zgłoszenie w loterii, w której można wylosować miejsce na widowni, może kiedyś się uda... 😊


Oglądanie Filharmoników grających dla pustej sali było niezwykłym i historycznym wydarzeniem. Gdyby na koniec koncertu, podczas napisów nie puszczono aplauzu publiczności, ten widok byłby jeszcze bardziej wymowny. Oby w przyszłym roku każde miejsce na sali było zajęte! 🥂

piątek, 18 grudnia 2020

Tradycja - rzecz (w) święta

1 komentarz

 

Tradycja to piękno, które chronimy, a nie więzy, które nas krępują. Dziś rano robiąc kawę nie wiadomo skąd przyszła do mnie myśl, że to piękno może kiedyś przeminąć. Poczułam dziwny lęk. Stojąc na środku kuchni pomyślałam, że może kiedyś nastać taki czas, że żaden mężczyzna nie przestąpi już pierwszy progu domu w wigilijny poranek (jest taka tradycja odwiedzania domów - pierwszym gościem ma być mężczyzna - przynosi to szczęście na kolejny rok wszystkim domownikom). Bo jeśli zabraknie tych, którzy zawsze to robią, ten zwyczaj umrze, coś zniknie bezpowrotnie. Zaraz później przyszła refleksja, dlaczego jest to dla mnie takie ważne, a dlaczego (o zgrozo) dla niektórych takie rzeczy nie mają znaczenia?

Co to jest tradycja i po co jest nam potrzebna?

Na studiach to słowo odmieniane było przez wszystkie przypadki. Jednak nie ma to być wywód naukowy 😊. Najprościej rzecz ujmując (za słownikiem PWN) tradycja to ogół obyczajów, norm, poglądów, zachowań itp. właściwych jakiejś grupie społecznej, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. To ostanie jest kluczowe, ale o tym później. Tradycja (a w raz z nią zwyczaje, obyczaje i obrzędy) nas określa, sprawia, że nie jesteśmy anonimowi, jesteśmy częścią pewnej wspólnoty i do niej przynależymy. Tworzy naszą tożsamość. W pewnym sensie więc, dzięki niej określamy swoje miejsce w świecie, nie jesteśmy znikąd. To też zbiór pewnych norm społecznych, które jako ludzie cywilizowani współtworzymy, które pozwalają się nam odnaleźć i utrzymywać pewien porządek rzeczy. 

Tradycja bożonarodzeniowa jest żywa - ulega zmianom, zwyczaje przenikają się ze sobą, są adaptowane do nowych warunków. Zmienia się świat i zmieniają się ludzie, także ci, którzy otaczają nas. Wraz z pojawieniem się nowych osób włączane zostają także nowe zwyczaje (o ile ktoś je ma/kultywuje). Czy przemija? Na pewno, ale to zależy w głównej mierze od nas samych 😉, dlatego tak ważne jest przekazywanie jej z pokolenia na pokolenie. Ja już to nowe pokolenie w domu mam, ma ponad rok, dlatego tym bardziej zależy mi, żeby przetrwało to, co znam od swoich Rodziców, Babci, Prababci (tu zakończę, bo więcej starszych osób rzecz jasna nie mogłam znać, ale te zwyczaje sięgają znaaaaacznie dalej).

Miałam to szczęście, że właśnie takie Święta znam. Odkąd pamiętam urządzane były one w moim wielopokoleniowym domu. Oprócz mnie, mojej Siostry i Rodziców, mieszkały w nim również moja Babcia i Prababcia. A w Wigilię osób było jeszcze więcej 😁. Jak byłam już na tyle duża, żeby pomagać, z samego rana zabierałam się za dekorację stołu. Wyciągałam świąteczną zastawę, obrus, świece, stroik. Tak przygotowany stół czekał na pojawienie się pierwszej gwiazdki (zwykle zaczynaliśmy wieczerzę około 16:30). W tym samym czasie w kuchni Mama z Babcią przygotowywały potrawy, przychodziła również do pomocy Ciocia. Tylko na chwilę, żeby zdążyć wrócić do domu przygotować się do kolacji i wrócić do nas. Nasza Wigilia była liczna i to bardzo! Przychodziła dosłownie cała rodzina - ciocie, wujkowie, kuzynostwo. Do teraz zastanawiam się, jak wszyscy się mieściliśmy - prawdziwa magia świąt! 😁 Dziś Wigilię spędzamy mniej licznie, ale dom nadal od rana pachnie grzybami i barszczem, a ja przyjeżdżam wcześnie żeby ubrać stół i lepić pierogi. Poprzedniego dnia przygotowuję także barszcz oraz bożonarodzeniowe słodkości. Rano odwiedza nas mężczyzna - wujek lub sąsiad, żeby złożyć życzenia i zapewnić domownikom pomyślny rok. Podczas samej wieczerzy obowiązuje (odkąd pamiętam) ważna zasada - od stołu może wstać tylko gospodyni! Aż do czasu modlitwy kończącej kolację. Jeśli ktoś o tym zapomni, w przyszłym roku będą czekać go niepowodzenia. Po skończonej wieczerzy jest czas na rozpakowywanie prezentów, a później przy jedzeniu pstrągów (kto ma na to jeszcze miejsce...?) oglądamy film Kevin sam w domu. Tradycje się zmieniają, pojawiają się nowe, ale nie dajemy zginąć tym, które istnieją.

Non omnis moriar.

Na początku wpisu zadałam sama sobie pytanie: dlaczego tradycja jest dla mnie ważna? Czy pielęgnuję pewne zwyczaje, tak dla zasady, "bo tak trzeba", bezmyślnie powtarzam pewne czynności? Nie, pielęgnuję te tradycje, bo ktoś tak kiedyś robił. Bo ktoś żył i przekazywał je dalej. Bo chcę, żeby ten świat nie przeminął.  Robię to po to, żeby Ci wszyscy ludzie, którzy odeszli, byli z nami przy wigilijnym stole. Czy nie po to zostawiamy miejsce dla "zbłąkanego wędrowca"? Ludzie nie umierają, dopóki żyją w naszej pamięci. 

Zadałam również pytanie, dlaczego dla niektórych to wszystko nie ma znaczenia? Dlaczego na mój lęk przed zanikiem tradycji parsknęliby śmiechem? Przecież jest tyle rzeczy ważniejszych niż to, kto odwiedzi Cię rano w Wigilię. Na to pytanie nie znam odpowiedzi. Wiem jednak, że mnie przeraża taka pusta, pełna ignorancji egzystencja. Odcinając swoje korzenie stajemy się pozbawionym wody kwiatem w cudzej butonierce.

 

czwartek, 26 marca 2020

Dominikana - praktyczne informacje, najciekawsze miejsca

Brak komentarzy




Karaiby zdecydowanej większości z nas kojarzą się z rajskimi plażami, błogim odpoczynkiem, egzotycznymi owocami, a także z serią filmów o kapitanie Sparrow 😁 Jednak Dominikana ma do zaoferowania o wiele więcej! 

O swoich pierwszych chwilach spędzonych za Oceanem pisałam w swoim pierwszym wpisie o Dominikanie. Był to jednak zaledwie wstęp, dlatego od razu przejdźmy do konkretów

Dominikana - podstawowe i praktyczne informacje

  • Kraj położony w Ameryce Środkowej na Morzu Karaibskim, należący do archipelagu Wielkich Antyli, zaliczany do strefy klimatu równikowego 
 
  • Stolica kraju i ambasada - stolica to Santo Domingo. Informacją, którą warto zapamiętać jest fakt, że w Dominikanie nie ma polskiej ambasady. Państwo podlega kompetencji terytorialnej Ambasady RP w Kolumbii.
 
  • Język urzędowy - hiszpański, jednak Dominikańczycy posiadają swój dialekt, dlatego czasem nawet osobom władającym biegle językiem hiszpańskim ciężko jest zrozumieć lokalną społeczność 😅 W hotelach można porozumiewać się w języku angielskim.

  • Religia - głównie katolicyzm i protestantyzm. Kraj zamieszkują również mormoni oraz wyznawcy białego Voodoo (czarne Voodoo dominuje w Haiti).
 
  • Najwyższy szczyt - Pico Duarte (3098 m n.p.m.).
 
  • Waluta - peso dominikańskie, jednak praktycznie wszędzie można płacić dolarami amerykańskimi. My zabraliśmy ze sobą właśnie dolary, a w bankomacie na miejscu wypłaciliśmy niewielką sumę peso (tak naprawdę chcieliśmy wypłacić jeszcze trochę dolarów, jednak na pytanie czy znajdziemy gdzieś taki bankomat usłyszeliśmy od jednej z mieszkanek, że to Dominikana, a ich walutą jest peso, nie dolar! Co oczywiście nie oznacza, że takich bankomatów nie ma 😉).
 
  • Gniazdka - amerykańskie, dlatego należy wziąć ze sobą adapter. My mieliśmy swój, jednak podobno można nabyć go również w większych miasteczkach, a nawet na terenie większości hoteli.  


Co warto zabrać?  

Kremy z filtrem! - może wydawać się to oczywiste, żeby zabrać je ze sobą, jednak w Dominikanie przyda się zdecydowanie 50tka! Uwielbiam słońce, uwielbiam opalanie, dlatego przed wylotem 50tka wydawała mi się lekką przesadą... Wzięliśmy ze sobą jednak filtry 50tki, 30tki, a nawet jedną 20tkę, której ani raz nie użyliśmy 😁 Szybko przekonałam się, że filtr 50 to podstawa!  

Sprzęt do snorkelingu - przy naszym hotelu znajdowała się rafa koralowa i często, w przerwach w opalaniu, chodziliśmy pooglądać podwodny świat. My kupiliśmy maski Easybreath SUBEA, sprawdziły się bardzo dobrze. Woda nie przedostawała się przez nie, a i widoczność była bardzo dobra.

Podstawowe leki - tak naprawdę warto je mieć podczas każdego wyjazdu, ale w Dominikanie mogą przydać się także te, które łagodzą obawy tak problemów z układem pokarmowym. Oczywiście nigdy nie wiemy, jak nasz organizm zareaguje na lokalną florę bakteryjną, dlatego warto się zabezpieczyć. W ostrych przypadkach zakażenia układu pokarmowego może być wymagana pomoc lekarska (mnie spotkało to na szczęście dopiero w ostatni dzień pobytu, dosłownie kilkanaście godzin przed wylotem, nie obyło się nawet bez kroplówki...😷 A uważałam jak się da, nawet zęby płukałam wodą butelkowaną 😊). 

Dlatego warto wykupić lepszy pakiet ubezpieczenia - dzięki niemu zaoszczędziłam sporo pieniędzy, sama konslutacja lekarska kosztowałaby mnie 200 dolarów! A oprócz rozmowy z lekarzem otrzymałam też wspomnianą kroplówkę i całą siatkę leków. Opieka medyczna w Dominikanie jest piekielnie droga.



Kiedy jechać? 

Opinii jest tyle, co ludzi, którzy odwiedzili Dominikanę. Przed wyjazdem próbowałam znaleźć tę informację, jednak na każdej ze stron, w każdym wpisie na grupie na Facebooku czytałam na ten temat sprzeczne opinie. Najwięcej z nich dotyczyło początku roku - według nich najlepsze miesiące na wakacje w tej części świata to styczeń/luty. Z kolei część osób pisało, że właśnie wtedy przez większość pobytu dni były deszczowe... My wybieraliśmy się w drugim półroczu i wiedzieliśmy jedno - na pewno nie polecimy w miesiącach sierpień/wrzesień - właśnie wtedy jest największe ryzyko huraganów, które przed wylotem i tak bacznie obserwowaliśmy za pomocą platformy Ventusky. Wybraliśmy przełom października i listopada i był to strzał w dziesiątkę! Na czternaście dni spędzonych w Dominikanie deszcz padał dwa razy po około pół godziny 😀 I przy tak wysokiej temperaturze był zbawienny. Niektórzy twierdzą, że ten czas roku to pora deszczowa, ale pogody w Dominikanie tak naprawdę nie można przewidzieć. Nawet z dnia na dzień jest to bardzo trudne, dlatego uważam, że do Dominikany można latać cały rok (z wyłączeniem wspomnianych wcześniej miesięcy z wysokim ryzykiem huraganów). 


Co zobaczyć?

Podczas pobytu skorzystaliśmy z czterech wycieczek fakultatywnych, ale nie tych oferowanych przez biuro podróży, a znalezionych przez nas i oferowanych przez lokalne biuro, prowadzone przez polskich przewodników - Rico Travel. Pod każdym względem polecam wycieczki organizowane właśnie przez nich! Fachowa wiedza, sympatyczna atmosfera, małe grupy i ciekawy sposób przekazania informacji 😊 W tym miejscu wspomnę, że poniżej brakuje opisu jeszcze jednej wycieczki, tej na wyspę Saona. Saonie należy się zdecydowanie więcej uwagi, a więc i odrębny wpis! 😍


  • Półwysep Samana i wodospad El Limon 

Półwysep Samana to rejon znajdujący się na północy kraju i przez wielu uważany jest za jeden z najciekawszych w całej Dominikanie. Wycieczka rozpoczęła się od wizyty na polach uprawnych. A konkretnie na polach... ryżu. Uprawa ryżu jest jednym z popularniejszych źródeł utrzymania Dominikańczyków. W październiku na źdźbłach dopiero zaczynają pojawiać się ziarenka. Miejsce do uprawy jest idealne - dawniej w tym miejscu były zatoczki z jaskiniami, w których ukrywali się piraci. Teren jest więc podmokły, co sprzyja uprawie.






Po drodze nad wodospad El Limon, zatrzymaliśmy się w punkcie z widokiem na tropikalny las, w którym dominowały palmy kokosowe. To właśnie tam kręcono drugą część filmu Jurassic Park. Malownicze miejsce.


Śniadanie zjedliśmy w maleńkiej knajpce znajdującej się tuż przy plaży Playa Bonita, czyli dosłownie "piękna plaża". Tam też wypiliśmy kawę, która była jedną z pyszniejszych, jakie do tej pory piłam 😋 Bez cukru, z minimalnym dodatkiem mleka, co nota bene dla Dominikańczyków jest zbrodnią. Ja jednak nie przekonałam się do czarnej kawy 😊  Sama plaża nie olśniła mnie tak bardzo, jak inne, które widziałam, a warunki panujące przy brzegu sprzyjają raczej surferom, a nie plażowiczom.






Po dotarciu na ranczo, szybko przebraliśmy buty na szykowne gumiaki (bez których w dalszej drodze byłoby naprawdę ciężko... 😁) i ruszyliśmy do miejsca, gdzie przydzielano nam konie. Są to specjalne konie górskie, przystosowane zarówno do wysokości, jak i dźwigania sporych ciężarów (codziennie dźwigają towary dużo cięższe niż człowiek), jednak jeśli ktoś woli, drogę nad wodospad może pokonać pieszo. Każdy z koni miał przydzielonego opiekuna, a tym samym - my przewodnika. To z reguły młode osoby, żeby nie powiedzieć dzieci, które w ten sposób zarabiają, należy mieć przy sobie pieniądze na napiwek.  
Droga nad wodospad była dla mnie przeżyciem ekstremalnym i niesamowita przygodą.  Pierwszy raz jechałam na koniu. Pierwszy raz jechałam na koniu pod górę, wąską ścieżką przez las deszczowy, przez rzekę, po śliskich kamieniach, tuż nad przepaścią 😁 Bez dodatkowych zabezpieczeń, bez kasku. Dodatkowo mój przewodnik cały czas pośpieszał konia, tak po prostu, dla żartu. Najbardziej zdumiało mnie, że tak wymagającą drogę (na koniu pokonanie trasy zajmuje około pół godziny w jedną stronę) ci chłopcy pokonują w samych japonkach! A część drogi nawet na boso... I to kilka razy dziennie. Pod sam wodospad prowadzi ścieżka, pełna schodów, którą pokonuje się już pieszo. Istnieje możliwość kąpieli pod wodospadem. My nie skorzystaliśmy, byliśmy i tak cali mokrzy, od unoszącej się od wodospadu bryzy 😊 Po powrocie na ranczo czekał na nas pyszny podwieczorek, podczas którego serwowano typowe dla Dominikany trunki, a na deser - moje ukochane kokosy! 😍 Wycieczkę zakończyliśmy na kolejnej z plaż - Playa El Portillo, gdzie urządziliśmy sobie mały piknik i popijaliśmy rum.





 Wodospad El Limon



 Kakao

 Tak rośnie awokado

 Kokos 😍

Playa El Portillo

  • Stolica - Santo Domingo  
 
Całodniowa wycieczka do stolicy, której pierwszym punktem były znajdujące się na jej obrzeżach podziemne jeziora w Parku Narodowym Los Tres Ojos (dosłownie: Trzy Oczka). Ciekawostką jest, że na terenie parku znajdują się tak naprawdę cztery jeziora - jedno z nich usytuowane jest na powierzchni. Jaskinie i jeziorka tworzą iście jurajski klimat, nie bez kozery nakręcono tam więc fragmenty filmów, takich jak Jurassic Park III czy Tarzan. Jedną z atrakcji było przepłynięcie tratwą przez jedno z jezior. Na tę wycieczkę polecam ubrać wygodne buty (dużo schodów, miejscami jest ślisko).






Kontynuując wycieczkę po stolicy odwiedziliśmy również najbrzydszy budynek Karaibów czyli Faro de Colón - Latarnię Kolumba i jednocześnie jego grobowiec.  Budynek rzeczywiście ma specyficzną architekturę, a na dodatek nie wiadomo, czy rzeczywiście jest to miejsce ostatniego spoczynku odkrywcy, czy może kogoś zupełnie innego... Kwestia badań DNA Kolumba ciągnie się już latami i nie wiadomo czy w ogóle zostanie kiedyś wyjaśniona. A szkoda, czuję jakiś dziwny niedosyt po pobycie tam. Jednocześnie bardzo chciałabym wierzyć, że to rzeczywiście jego grobowiec 😊 Na świecie istnieje jednak wiele grobowców Kolumba, jak w Hiszpanii, we Włoszech i każdy z krajów upiera się, że to u nich znajduje się ten prawdziwy 😊 Prawdopodobnie po śmierci odkrywca podróżował niewiele mniej niż za życia. Po śmierci pochowano go w Sewilli. Po latach szczątki przetransportowano do Santo Domingo, by przez Kubę wróciły znów do Sewilli. Hiszpanie twierdzą, że nie wydali prawdziwych zwłok, mieszkańcy Dominikany, że jego szczątki nigdy nie opuściły wyspy. Podobno sam Kolumb chciał być pochowany wśród Indian. Badania szczątków z Hiszpanii potwierdziły pokrewieństwo z bratem Kolumba, Diego. Szczątki z Dominikany nie zostały przebadane.
Sam budynek latarni jest ogromny, betonowy i przytłaczający. Nie spełnia również swojej funkcji - gdy latarnię zaświecono po raz pierwszy, całe miasto straciło zasilanie...



 Grobowiec Krzysztofa Kolumba (?)

 Widok na stolicę
Oprócz wyżej wymienionych miejsc, w stolicy odwiedziliśmy również Muzeum Museo de las Casas Reales w Zona Colonial, czyli w starej części miasta. Nieopodal muzeum znajduje się pierwsza brukowana ulica obu Ameryk - Calle Las Damas, która swą nazwę zawdzięcza eleganckim damom dworu Marii Toledo, krewnej króla Hiszpanii, które przechadzały się tą ulicą w odświętnych, obszernych sukniach. Przy ulicy tej mieści się Panteon Narodowy, który również mieliśmy okazję odwiedzić. Mieliśmy także czas wolny na zakupy i spacer po mieście, a miejscem naszego spotkania był plac Plaza a Colón z pomnikiem Krzysztofa Kolumba oraz katedrą Santa María de la Encarnación - najstarszą katedrą Nowego Świata. Na koniec wycieczki odwiedziliśmy Muzeum Larimaru - kamienia szlachetnego, który wydobywany jest tylko w Dominikanie. Więcej o nim napiszę w kolejnym wpisie.
 
 Plaza a Colón z pomnikiem Krzysztofa Kolumba , w tle katedra. 
"Kiedy palec wskazuje niebo, tylko głupiec patrzy na palec".





 Panteon Narodowy

 Alcazar


 

  • Higüey, plantacje trzciny cukrowej, produkcja cygar
Jedna z moich ulubionych wycieczek 😊 Jadąc do miasta Higüey, półotwartą terenową ciężarówką, zatrzymaliśmy się na plantacjach trzciny cukrowej, których jest mnóstwo w całej Dominikanie. Nic dziwnego, Dominikana słynie przecież z produkcji rumu! Mieliśmy okazję własnoręcznie ściąć za pomocą maczety trzcinę, a uwierzcie, nie jest to proste 😁 Później trzba było ją też pozbawić liści. Następnie mogliśmy skosztować jej słodkiego smaku, pijąc sok trzcinowy oraz rzując łodygi. Przez plantację prowadzą tory, które służą do transportu trzciny. Na plantacjach pracują w głównej mierze Haitańczycy, którzy otrzymują wynagrodzenie w wysokości 2 dolarów - za jedną TONĘ obrobionej trzciny, czyli tak naprawdę takich niewielkich i lekkich łodyg, które dodatkowo tracą na wadze, gdy poleżą na słońcu dzień lub dwa. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, ile muszą ściąć trzciny, żeby cokolwiek zarobić... A 2 dolary w Dominikanie, są warte dosłownie jak 2 złote.
 




Następnym przystankiem było miasto Higüey , nad rzeką Yuma - główny ośrodek pielgrzymkowy kraju, a nawet całych Karaibów. W mieście znajduje się bazylika o ciekawej architekturze, którą w 1992 roku odwiedził papież Jan Paweł II. W mieście udaliśmy się również na targ, gdzie mogliśmy dokonać zakupów lokalnych produktów, takich jak różowa sól barwiona hibiskusem, wkład do produkcji lokalnego trunku - mamajuany, przeróżne przyprawy, owoce, gałka muszkatołowa czy ekstrakt z wanilii (jest rewelacyjny i kosztuje tylko jednego dolara!). 










Po wizycie na targu odwiedziliśmy niewielką manufakturę cygar - koneserzy twierdzą, że są nawet lepsze niż te z Kuby! 😊 Oprócz możliwości samodzielnego skręcenia cygara (które później otrzymywaliśmy na pamiątkę) oraz nauki jego trzymania oraz palenia, na miejscu można było napić się także mamajuany oraz dokonać zakupów wyrobów biżuteryjnych z larimaru. Ciekawostką jest, że liście tytoniu, potrzebne do skręcania cygar są do Dominikany importowane między innymi z wytwórni tytoniu znajdującej się w okolicach Rzeszowa! 😊



 
Obiad zjedliśmy w przepięknym punkcie widokowym, zlokalizowanym wśród nieziemskiej przyrody pasma Kordyliery Orientalnej, a następnie odwiedziliśmy lokalny dominikański dom oraz ogród pełen egzotycznych roślin i owoców. Naszą gospodynią była Maria (odnoszę wrażenie, że co druga Dominikanka nosi to imię 😅), która pokazywała nam proces wypalania kawy, produkcji kakao oraz przygotowywania mamajuany. Mogliśmy też zwiedzić jej dom, w którym jeszcze do niedawna mieszkała. Czułam się w nim trochę, jak w domku dla lalek, pewnie przez jego niewielki rozmiar oraz różowy kolor 😊 Więcej szczegółów dotyczących produktów widocznych na poniższych zdjęciach oraz samej dominikańskiej kuchni, zamieszczę w jednym z kolejnych wpisów.




 Ziarenka kawy

 Tak rośnie wanilia...

 ... a tak ananas 😊

 Ziarenka kawy przed zebraniem

 Świeże kakao ma fioletowy kolor!